Na kinową wersję mangi Dragon Ball fani czekali przez wiele lat. Gdy w 2009 roku pojawił się film „Dragonball: Ewolucja” nie wszyscy byli zachwyceni.
Prawda jest taka, że zdecydowana większość była ogromnie rozczarowana. Trudno jednak było oczekiwać, że liczący 517 odcinków serial telewizyjny uda się wiernie odtworzyć w jednym, półtoragodzinnym filmie.
Zmieniono zatem nieco fabułę, skupiono się na jednym z głównych przeciwników w bajce i stworzono film, który nie jest wcale taki zły, jak to nieustannie powtarzają najwierniejsi fani serii DB. Oczywiście, można było zrobić lepszy i bardziej klimatyczny film, jednak warto zauważyć, że jeżeli podejdzie się do produkcji „Dragonball: Ewolucja” z odpowiednim dystansem i potraktuje ją jako wariację na temat Smoczych Kul, to seans na pewno będzie dużo przyjemniejszy.
Za plus można uznać efekty specjalne, które wyglądają przyzwoicie. W rolę głównego bohatera, Goku, wcielił się serialowy aktor Justin Chatwin (znany chociażby z „Shameless”) i udało mu się stworzyć w miarę przekonującą kreację, chociaż trudno jest przymknąć oko na to, że jest o wiele za stary.
„Dragonball: Ewolucja” jest swego rodzaju pastiszem i jeżeli ktoś oczekuje filmu zgodnego ze znaną mu bajką, powinien od razu zrezygnować z seansu.
Ten film to największa kaszana jaką w życiu oglądałam. Litości, to już nie ma cie o czym pisać? Brakuje tylko aby ten dragon ball został filmem tygodnia.
niestety, ale film równie dziadowski co bajka i komiks.
Słabe, nie warto sobie tym filmem zaprzątać głowy…
Ojoj, ten firm to masakra! Nie polecam go nikomu, a już zwłaszcza wielkim fanom kreskówki!